sobota, 29 lipca 2017

Z niewyobrażalnie pojemnej czeluści... Wywiad - Magdalena Kałużyńska

Magdalena Maria Kałużyńska - kobieta idealna, niosąca za sobą grozę i fanów krwawych historii. Może ludzie nie uważają jej książek za dzieła godne kobiety, ale jest sobą i chwalmy ją za to. Na koncie ma liczne publikacje : nie tylko w postaci powieści, ale i opowiadań w antologiach. Nie śpi z piłą mechaniczną, ale bójmy się - bo to dzięki niej nabawimy się nowych lęków. Przed Państwem mistrzyni grozy! 

Alvethor. Białe Miejsce 
Alvethor. Pandemia






1. Mogłabyś na samym początku powiedzieć coś o swojej osobie? Może zdradzisz jak poczułaś wenę do dzielenia się swoimi pomysłami i przelewania ich na papier?
Odkąd pamiętam miałam jakąś taką łatwość wymyślania niestworzonych opowieści, dużo też czytałam, coś tam nawet pisałam w tajemnicy przed całym światem, ale wenę do dzielenia się pomysłami i przelewania ich na papier poczułam dopiero po lekturze powieści Andre Norton pt. Kryształowy Gryf. Kiedy to było? Dawno. Miałam wtedy dziewiętnaście lat. Wtedy złapałam pisarskiego bakcyla.

2. Czy zdecydowałabyś się kiedyś na pisanie pod pseudonimem? Jeśli tak, miałabyś już jakiś pomysł? 
Zanim została wydana moja pierwsza książka ktoś zasugerował, żebym przyjęła męski pseudonim, ponieważ, cytuję "horroru napisanego przez kobietę nie będzie chciał nikt wydać", albo "horror napisany przez kobietę będzie niewiarygodny", "kobiece nazwisko nie pasuje do horroru", ewentualnie "pisarka horrorów nie mieści się w standardowym wizerunku porządnej kobiety". Albo ten ostatni cytat dotyczy tatuaży... Już nie pamiętam. Czasami trochę żałuję, że nie piszę pod pseudonimem, ale żałuję ze względów czysto egoistycznych - wydaje mi się, że pseudonim zapewniłby mi święty spokój. I nie, nie mam pomysłu na ksywę. Nie czułam potrzeby wymyślania jakiejś pasującej do mnie nazwy. Z drugiej strony patrząc - słyszałam, że u kilku kobiet przyczyniłam się do ujawnienia pisarskich inklinacji oraz ciągot do horroru, że stanowię coś w stylu motywatora oraz argumentu w dyskusjach o miejscu kobiety w literaturze oraz co powinny te kobiety pisać, czego nie powinny. Jak to kobiety w Polsce nie piszą horrorów, skoro Kałużyńska napisała! Koniec, kropka. Można? Można. dziwię się, niekiedy, że wciąż zdarza się opcja, żeby zniechęcić kobiety do realizowania literackich "niekobiecych" ciągot. Ale jak to śpiewał Czesław Niemen - dziwny jest ten świat. Pisząc pod pseudonimem tym motywatorem, raczej, bym nie była.


3. Skąd bierzesz/jak rodzą się tytuły Twoich dzieł?
Z tytułami bywa różnie. Sprawa jest, oczywiście, bardziej skomplikowana w przypadku powieści, niż opowiadań, wiadomo, że tekst tytuł mieć powinien. I ma. A kiedy wymyślam tytuł? Niekiedy do momentu skończenia pisania dzieło tytułu nie posiada... Tak było w przypadku mojego powieściowego debiutu. 

4. Jak powstała myśl napisania debiutu i co podkusiło Cię do zniszczenia tego, co stworzyłaś?
Debiut we mnie, mówiąc ogólnie, narastał i, przyznam, że z pisaniem mojej pierwszej powieści bywało różnie. Zaczęłam pisać tę powieść kilkanaście lat temu, ale... pisanie w pewnym momencie przerwałam. Pamiętam, że musiałam wtedy zrobić porządek w moim życiu, w tym wyprostować relacje tak zwane damsko-męskie. Nie było łatwo, ale dałam radę. Do mnie podkusiło do zniszczenia maszynopisu YMAR,  spalenia go, do skasowania plików tekstowych z komputera? Cóż. Nie ukrywam, że mam wybuchowy charakter. Ale prawdziwym powodem destrukcji była niemożliwość znalezienia wydawnictwa na tę powieść. Plus fala opinii, rad i komentarzy, które wtedy słyszałam - tego nikt nie wyda, daj sobie spokój, napisz coś dla bab, tylko nie horror, nie wydam książki, której nie rozumiem, może za granicami Polski, bo w Polsce to nie, trzy czwarte wyrzucić, z reszty skleić czytadełko, tak wydajemy polskiego mistrza fantasy, proszę się dostosować do rady redaktorki, bo inaczej nici ze współpracy, czy ze mną wszystko w porządku, co ja biorę, że takie posrane rzeczy piszę, żaden szanujący się wydawca tego nie wyda, wydamy - ale za pieniądze, prosimy wpłacić tyle-a-tyle na takie-a-takie konto, co to w ogóle jest, ale mam nasrane pod deklem, ten scenariusz nie trzyma ciągłości akcji, dziwne to jest i posiada błędy oraz bardzo dużo powtórzeń, nie zaryzykujemy, na rynku nie było odzewu, powieść nie spełnia oczekiwań, proszę pozmieniać, poprawić, ale nie gwarantujemy, i tak dalej i tak dalej. Prawdę mówiąc, miałam dosyć. Naprawdę. Rozpaliłam w kominku, otworzyłam drzwiczki, usiadłam, kolejno wrzucałam zmięte, zadrukowane kartki, patrzyłam jak zaczynają się palić, wrzucałam kolejne... Kiedy było już po wszystkim, usiadłam przed komputerem, odebrałam pocztę elektroniczną. I ze zdziwieniem stwierdziłam, że przyszedł mail, którego treść pamiętam do dzisiaj. Dzień dobry, zapoznaliśmy się z propozycją wydawniczą, chętnie wydamy, proszę o kontakt, pozdrawiam. Nie, nie musiałam tekstu przepisywać, czy odtwarzać z pamięci - pracowaliśmy na pliku, który dostał wydawca. Ale w pierwszej chwili nie uwierzyłam w tego maila, wystawiłam do laptopa środkowy palec, poszłam spać. Ale następnego dnia rano sprawdziłam - to nie był sen ani przywidzenie.
Nie wierzyłam.
Jednak Woland miał rację. Rękopisy nie płoną. Trafna metafora, bardzo trafna.


5. Skąd to "zamiłowanie" do krwi i ohydnych, że tak się wyrażę, tematów? Siedzi to w twojej głowie od początku czy napędziły to czytane przez Ciebie książki?
To zamiłowanie siedzi w mojej głowie od początku, jak również mam to zamiłowanie po przeczytanych książkach, po obejrzanych filmach. Taki koktajl, jak widać. Wielosmakowy. Parcie na pisanie poczułam po lekturze Kryształowego Gryfa Andre Norton. Jest to powieść z gatunku fantasy, ale napisana w specyficzny sposób. Jaki? Trzeba przeczytać, polecam. Pierwsze moje nieporadne i marnej jakości teksty były właśnie takie "fantasypodobne". Coś mi, jednak, cały czas nie pasowało, czegoś mi brakowało... Wtedy napisałam opowiadanie pt. Wizyta. Pierwotnie było krótkie, ot, idzie tajemnicza postać przez las i coś tam się w tym lesie dziać zaczyna odnośnie tej tajemniczej postaci. Postać, oczywiście, była ubrana w czarną, długa pelerynę, podpierała się długim sękatym kijem, świecił księżyc, z lasu dochodziły tajemnicze odgłosy, odgłosy, krzyki i śpiewy dochodziły również z karczmy, padał deszcz... Krew się polałam tajemniczy wędrowiec brutalnie rozprawił się ze zbirami, którzy go napadli, wędrowiec okazał się nie być człowiekiem...
Oczywiście, od przysłowiowego zawsze, zaczytywałam się w horrorze, potrafiłam wydać prawie całą pensję na książki, wracałam do domu z siatkami pełnymi dzieł mistrzów gatunku: Stephena Kinga, Grahama Mastertona, Daena Koonrza, Paula Wilsona, Jamesa Herberta, Clive'a Barkera. Siedziałam i czytałam. Pochłaniałam. I tak jak parcie na pisanie poczułam po książce z gatunku fantasy, taki kierunek tego pisania zobaczyłam po lekturze Lśnienie Stephena Kinga... Tak w skrócie wyglądało to moje nasiąkanie horrorem oraz ohydztwami. Dosłownie nasiąkanie. Jak gąbka.

6. Trudno się pisze o szeroko pojętej "rzezi" na stronach? Masz jakieś nawyki, kiedy piszesz? Słuchanie muzyki, picie kawy itp.?
Wiesz, trudno się pisze, generalnie, ponieważ postawiłam na wiarygodność, właśnie. Horror napisany przez kobietę jest niewiarygodny, pamiętasz? Oczywiście, nie staram się uwiarygodnić wszystkiego, bo taki zabieg nie ma sensu. Ale to stwierdzenie o niewiarygodności koleboce mi się w podświadomości. Nie twierdzę, że w przypadku potrzeby wiarygodnego opisania masakry jadę, na przykład, do rzeźni, albo czekam na jakiś katastrofalny w skutkach wypadek komunikacyjny. Tak, robię risercz merytoryczny, konsultuję się z ludzi, którzy mają wiedzę w temacie. Albo najpierw muszę ten temat określić. Rzeź, albo masakra jest tylko dodatkiem, mimo wszystko. Krwawa rozwałka sama w sobie mnie nie podnieca, nie interesuje. Jest, owszem, ciekawym tematem do wprawki warsztatowej, ale dla mnie najważniejsza jest opowieść, trzon książki. Chlustanie wiadrami krwi to tylko i mimo wszystko, dodatek. Pytałaś o nawyki. Piszę w ciszy. Albo po prostu wyłączam się z otaczającego mnie świata. Nie przesadzam z kawą, bo sobie można zrobić krzywdę, przecież. Wiele osób  podejrzewało mnie o używanie jakichś podkręcaczy rzeczywistości - narkotyków, dużej ilości alkoholu. Podczas pisania nie piję alkoholu, generalnie nie biorę żadnych narkotyków. Co ja ćpam? Kwestie które piszę wypycha, z mojej, tak zwanej, samowystarczalnej wyobraźni, naprawdę.
Piszę kiedy mam coś do napisania oraz na pisanie czas. Nie mam żadnych określonych godzin, czy pór dnia, wyznaczonych na pisanie, nie mam żadnych typowo moich rytuałów, czy sposobów, nie otaczam się żadnymi symbolami, czy totemami, nie śpię z piłą łańcuchową pod ręką, albo siekierą pod poduszką. Ktoś się mnie o takie coś pytał. Okej, mam plastikową piłę łańcuchową, taki model zabawkowy, w samochodzie, jeździ na tylnej półce. Na klapie bagażnika nakleiłam symbol "zombie hunter" i bawię się świetnie, widząc reakcje ludzi, owszem, kiedyś w bagażniku samochody woziłam kilka siekier, które zostały tam, ponieważ nie rozpakowałam rekwizytów po sesji zdjęciowej. Ale takie moje zachowanie bezpośrednio nie dotyczy pisania. Czyli - nie, nie mam żadnych typowo pisarskich nawyków. Ani, wbrew pozorom, nie mam  żadnych pisarskich... dziwactw. No, może jedno. Że ja, tak po prawdzie, tej rzezi w tekście nie widzę. Ot, lekka zmiana kolorystyki, może trochę zmiana nastroju...


7. Jak myślisz, co sądzą o Tobie przyjaciele, znajomi, rodzina, kiedy czytają lub widzą okładki Twoich książek?
Większość moich bliskich, rodzina, przyjaciele, znajomi, generalnie horrorów, po prostu, nie lubią, a ja nie mam zamiaru nikogo zmuszać do przeczytania moich tekstów, czy też nie czekam ze niecierpliwieniem na opinię o okładkach.

8. W Alvethorze zostało wspomniane, że bohaterowie mają swoje odpowiedniki w prawdziwym świecie, Jak ich znalazłaś/przekonałaś i skąd w ogóle pomysł? Jak zareagowali na twoją propozycję?
Wpadłam na pomysł uwiarygodnienia akcji, przez umieszczenie w powieści realnych ludzi. Najbliżej byli moi znajomi. Spytałam, zgodzili się. Co jakiś czas tylko przypominałam im, że piszę horror, bałam się, że zmienią zdanie. Ale nie zmienili. I bardzo im za to dziękuję.

9. Po lekturze, jaką są dwa tomy Twojej krwawej historii mogę stwierdzić, że to przemyślanie, dopracowane i "dojrzałe" dzieła. Czy przez te piętnaście lat, w których pęczniał pomysł, jakoś to zapisywałaś czy zostawiłaś w czeluści umysłu?
 A, dziękuję. Nie, nie robiłam notatek. Zostawiłam pomysł w czeliści umysłu. Jak się okazało, ta czeluść jest niewyobrażalnie pojemna...


10. Jak się czujesz czytając recenzje? Te pozytywne, jak i te negatywne?
Czuję się wtedy dobrze, bo widzę, że książki są czytane, że wywołują emocje i że mój wysiłek nie poszedł na marne...

11. Po Białym Miejscu, a właściwie zakończeniu widać, że należało spodziewać się kontynuacji. Czy takie założenie było od samego początku? Stworzyć kilka tomów?
Nie. Alvethor miał być jednotomowy. Jeden tom, żadnych serii. Tak sobie przysięgałam. Ale podczas pisania Białego Miejsca coś się zmieniło...

12. Czy prócz kolejnych Alvethorów planujesz coś napisać?
tak. Już nawet zaczęłam pisać, równolegle z pisaniem III tomu Alvethor. 
Bardzo dziękuję autorce za szczere i opasłe odpowiedzi. To, w jaki sposób pomogła mi w rozwinięciu bloga i poćwiartowania mojego umysłu poprzez treść w jej książkach, zasługuję na nagrodę i słowa uznania. Złota piła łańcuchowa dla Kałużyńskiej!

wtorek, 25 lipca 2017

"Potworna"

Tytuł: Potworna
Autor: MarcyKate Connolly
Liczba stron: 415
Data wydania: 21 czerwca 2016

"Magia potrafi zmusić człowieka do rzeczy, których bez jej udziału nigdy by nie zrobił."

Umiejętność posługiwania się magią to ciężka sztuka, która w nieodpowiednich rękach i bez przygotowania skutkuje katastrofalnymi skutkami. Ilekroć zagłębiamy się w fantastyczne światy, znajdujemy w nich dobrych, jak i złych magów.  Jedni walczą z drugimi i pokazują na co ich stać. Kiedy zwykły człowiek dotyka magii, nie potrafi się z niej wydostać. Łapie go w swoje sidła i pokazuje, że to ona nim włada i dokonuje rzeczy, którymi kiedyś się brzydziliśmy. A najczęściej bestialsko zabija drugiego człowieka.


     Cudowne miasto Bryre nawiedza magia złego czarnoksiężnika, którego klątwa sięga bezbronnych dziewczynek, chorujących i znikających z miasta w niewyjaśnionych okolicznościach. Ludność owiana strachem przed chorobą, nigdy nie wychodzi po zmroku i żyje w wiecznym strachu. Jednak stworzona przez Ojca hybryda, jako jedyna dziewczyna w nocy wlatuje do miasta i wykrada z więzienia schwytane magią mieszkanki - miłość bijąca z jej serca trwa w fakcie, że chce uratować wszystkie. Któregoś wieczora jednak spostrzega chłopca z różą, który wie więcej, niż Kym mogłaby myśleć i rozmawiając z nim, łamie zasady nadane przez Ojca. Od tamtej chwili co noc zabiera ze sobą różę zostawioną na fontannie przez tajemniczego posłańca.

Źródło
     Dzięki tej książce przesiąkniecie magią aż do samej podszewki! Stworzone przez autorkę miasto Bryre, zmieniło się z oazy spokoju w istne Piekło. Można by rzec, że z wyglądu i zachowań ludu przypomina dawne, średniowieczne osady. Grube mury, straże, gospodarze i król na czele. To miasto idealne zostało napadnięte przez czarną magię i próbuje się bronić, mimo tragicznej przeszłości rodziny królewskiej. Tło całej fabuły idealnie nawiązuje do wydarzeń i tworzy wokół siebie magiczną otoczkę, której nie łatwo się sprzeciwić. 

     Intryga snuje się między bohaterami jak kłącze bluszczu na starych, historycznych murach. Pomimo umiejętności rozgryzienia fabuły z samego początku przez czytelnika, i tak wydarzenia wprowadzają wszystkich w błąd i zaskakuje zakończeniem. To trzeba po prostu przeczytać i zobaczyć jak łatwo autorka manewruje czarami - tymi dobrymi, jak i niekoniecznie. Aura tajemniczości nadaje tej książce nowego oblicza, dodatkowo wplatając baśniowych bohaterów.

     Kymera - hybryda ze skrzydłami, ogonem, pazurami, śrubami i kocimi oczami. Z pozoru ta bestialska kreatura pokazuje, że nie zawsze wygląd wpływa na nasze wnętrze, które może bić ciepłem i gościć ludzi wysłaną różami komnatą. Bohaterka stworzona idealnie, mająca swój charakter i nauczająca czytelnika. Prowadzi narrację książki, widzimy wszystko jej oczami i obserwujemy, jak bardzo się zmienia. Początkowo zapatrzona w Ojca, z czasem mu się sprzeciwia i pchana siłą ciekawości, odkrywa prawdziwą siebie i historię miasta.

     Bardzo ujęła mnie fantastyczna postać Kym, ale także jedyny smok w całej okolicy - Batu. Wraz z główną bohaterką stworzył przymierze krwi i pocieszał ją, kiedy zaczynała wątpić w swoje umiejętności. On również potrafi nauczać. Pokazuje, jak ważne jest samozaparcie obwiane tajemnicą i siła zaufania, którą darzymy napotkanych po drodze ludzi - nie ważne są plotki, ale nasze własne zdanie.

Źródło
     Już po samym wstępie było wiadomo, że Potworna to nie tylko historia magicznej dziewczyny, ale również coś więcej. Pokazuje siłę przyjaźni, miłości i zbyt mocnej ufności do ludzi. Znajdziemy w niej wszystko. Od dziwnej bohaterki, po smoka, magię, rodzinę królewską, walkę na miecze, ucieczkę z niebezpieczeństwa i nutkę wzajemnej adoracji, która skończy się z niewiadomym skutkiem. Ludzie, smoki, hybrydy... wszyscy należymy do świata zwierząt. I wszyscy wracamy na firmament, gdy nasze życie dosięga kresu.

     Pozycja godna polecenia dla czytelnika, który pragnie odejść od krwawych i wymagających książek. Autorka pisze lekkim językiem i krok po kroku odsłania nowe karty w grze. Idealna lektura na wieczory przy kominku, a także doskonały pomysł na ekranizację. Potworna jest zabójczo piękna i tajemnicza jak róża, ale i potrafi pokazać swoją mocną stronę. Róża - to słowo opiszę wam całą książkę. 

Za zabójczą książkę dziękuję z całego serca: Wydawnictwo CzyTam

czwartek, 20 lipca 2017

"Hydra"

Tytuł: Hydra
Cykl: Armagedon (tom drugi)
Autor: Vladimir Wolff
Liczba stron: 425
Data wydania: 7 grudnia 2016

"Na wojnie nie można kierować się litością, bo litość może się obrócić przeciwko tobie."

Miej serce i patrzaj w serce - jak to pisał najdroższy polskiemu sercu poeta, Adam Mickiewicz. Wojna jest zdradziecką maszyną. Pełną krwi, zabijania bliźniego z zimną krwią i twarzą pokerzysty, nie pokazując żadnych uczuć. W życiu powinniśmy kierować się słowami Mickiewicza, ale kiedy nadchodzi bitwa, a my zaczynamy dowartościowywać życie, nie możemy się wahać. Litość może wbić nam nóż w plecy, przeważając szalę na stronę wroga. Życiowe dylematy - jak mamy sobie radzić? 

     Polska wygrała wojnę o miano supermocarstwa, jednak z tą posadą wiąże się również szereg problemów. Coraz większa liczba wrogów nasyła na kraj niespodziewane inwazje rodem z filmów sci-fi. Wraz z wojskami amerykańskimi, generałowie próbują godnie bronić Polskę mimo tego, że wróg nigdy nie śpi i nie pozwala, aby odkryć jego imię. Niewidzialne drony zajmują przestrzeń powietrzną, pluskwy i podsłuchy czyhają w każdym ważnym biurze, a prezydent już nigdy nie ujrzy światła dziennego. Co stanie się z Polską? Czy świat otwiera puszkę Pandory? 

Źródło
     Wolff nadszedł ze znakomitą kontynuacją Metalowej Burzy. Mimo tej samej, przerażającej przyszłości, książka skupia się na nieco innych wydarzeniach. Zamiast obecności na polu bitwy 24/7, obserwujemy poczynania rządu, generałów i tajnych agentów. Jest to bardzo ciekawy pomysł, pokazania tej samej historii od zupełnie innej strony, właściwie to "od kuchni". Wymaga to od autora bardzo dużej wiedzy, tak wiec chylę czoła - pewnie nie pierwszy i ostatni raz.

     Autor zaimponował mi wpleceniem kobiet w historię Hydry. Stworzył dwie, piekielnie seksowne i kuszące mężczyzn kobiety. Charakterne, dopracowane, uzdolnione, ale za razem i zupełnie różne. Podzieliły się na te dobre, jak i złe. Akcja z Warszawy mieszała się ze strzelaniną na ulicach i zapachem spalonego prochu - nic nie cieszy bardziej, jak agentki z bronią w ręku. 

     Nie wiem czy celowe było nawiązanie do mitologicznego stworzenia, czy też nie, ale zauważyłam pewne powiązanie. Hydra lernejska, znana wielu z 12 prac Herkulesa, była potworem o kilku głowach, a pokonanie jej i odcinanie głów, kończyło się odrastaniem jeszcze większej ilości. Na Polskę napadł ten mitologiczny stwór. Ojczyzna, próbująca ją pokonać, zrzucała na siebie liczne problemy i niebezpieczeństwa, które wiązały się z licznymi stratami. Nie tylko materialnymi, ale również czystkami w armii. Wolff otworzył puszkę Pandory, która jest niebywale prawdopodobna. 

Źródło
     Książka jest ciągiem wydarzeń, bez podziału na rozdziały z dopiskiem miejsca. Z jednej strony było to ciężkie, aczkolwiek akcja nie zwalniała nawet na chwilę, nie było czasu na podział. Patrząc na wydanie pierwszego tomu, teraz wydawnictwo zadbało o lepszy komfort czytania, czcionkę i układ strony. Bez zarzutów. Akcja polityczno-militarna (z naciskiem na polityczna) to doskonała odskocznia od typowych książek z pola walki.

     Sceny batalistyczne idealnie odzwierciedlają to, co może się zadziać. Autor nie owija w bawełnę, a pokazuję wszystko prosto i ciekawie. Jak we wcześniejszym tomie, nie ominiemy nazewnictwa broni, czołgów czy innego rodzaju pojazdów. Mimo skupienia się na tematach politycznych, cykl Armagedon jest jak najbardziej godna uwagi. Co zadzieje się w kolejnej części? Jak Polska poradzi sobie z wieloma problemami? Tego dowiecie się już niedługo... 

Za przybliżenie polityki w państwie dziękuję: Wydawnictwo WarBook

środa, 12 lipca 2017

"Alvethor. Pandemia"

Tytuł: Alvethor. Pandemia
Autor: Magdalena Kałużyńska
Liczba stron: 290
Data wydania: 28 marca 2017



"Chaos, wszyscy zginą, białe miejsce zgaśnie."


Alvethor stop. Białe miejsce - teren (nie)życia. Chaos otaczający ludzi. Krzyk, pisk, przerażenie, śmierć i czarne dziury w ścianie, podłodze, suficie... Wszystkich ogarnia niepokój. Nikt nie może przeżyć, a białe miejsce zniknie. Ale czy na pewno?




     Świata bronią tylko wojownicy - armia stworzona i zaprogramowana przez tajemnicze głosy. Na Ziemi zaczyna panować chaos, nadchodzi pandemia. Ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach, pozostawiając po sobie czarną, śmierdzącą maź. Popełniają samobójstwa - nie chcą dłużej żyć wśród rozgardiaszu i niepewności. Boją się pochodzić do ścian. W kostnicach zaczyna brakować miejsca, a pochówki odbywają się masowo, o ile w ogóle zakopuje się wielkie dziury w ziemi. A zaczęło się od dziwnego samobójstwa w lofcie.. 

Źródło
     Powraca Magdalena Kałużyńska - mistrzyni horroru. Nie jestem fanką książek spod pióra naszych rodaków, ale w tym wypadku wspierajmy to co Polskie, jeśli jest to dobre! Możecie wtedy liczyć na dobre miejsce w Niebie, Piekle, Valhalli czy w co tam wierzycie. Na Ziemi walka trwa, rekruci walczą, a autorka zgrabnie polewa krwią kolejne strony książki. To jest to, nie spodziewałam się aż tak wielu wrażeń po kontynuacji Alvethora. (Przed nami jeszcze dwie części). Ale do rzeczy.

     Świat opływa czarną mazią, zaczynają ginąć bogu ducha winni ludzie. Pandemia. Nadchodzą kolejni rekruci, generałowie i... wnikają głęboko w nasz mózg, aby nim zawładnąć i przygotować do walki z potworami. W tej części bardzo dużo dzieje się w głowie bohaterów (w naszej też, ale to logiczne). Bardzo spodobała mi się ta fabuła, kiedy tajemnicze głosy zaczynały "rządzić" ludźmi. Sądzę, że dostanie się wgłąb umysłu było znajomitym pomysłem i odskocznią od innych książek, które pokazują tylko widoczne fakty. 

     Pandemia - ludzie się zabijają, a w kostnicach zaczyna brakować miejsc. Dodaje to, że tak to nazwę, uroku. To jest to, czego brakuje w większości krwawych powieści - trupów ścielących się na ulicach, z którymi nie ma co zrobić. No bo jak to? Magicznie znikają z trawnika? Rozkładają się w ciągu 24h? A tutaj nawet odnajdziemy tajemnicze zombie, które nawiedzą jednego z bohaterów. Akcja w Alvethorze w ogóle nie zwalnia! Cały czas coś się dzieje, ktoś ginie, ktoś rąbie ciała. 

Źródło
     Nie brakuje również masakry piłą mechaniczną, postrzałów, siekier i ostrych narzędzi. Co ta kobieta ma w głowie! Aż tylu wrażeń chyba żadnej czytelnik się nie spodziewał. Ostrzegam, że podczas nocnego czytania można dostać ataków paniki i dziwnych myśli krążących po głowie. Uważajcie, to ostro... ryje banie. Autorka nie spada z formy, nie osiada na laurach, a wręcz jeszcze lepiej pisze. Czego więcej można oczekiwać?

     Nocne czytanie w towarzystwie Pandemii? Tak, uważałabym na to połączenie. Książka, jak i wcześniejsza część, jest na pewno warta uwagi. Nie śmiem ostrzec, że jest to pozycja dla bardziej "odpornych" czytelników. Wpierajmy to co spod pióra rodaków, aczkolwiek Magdalena Kałużyńska ma talent!
Sufit jest materią uciekającego czasu, błyszczącą na tych ścianach strumieniami kwasu... 

Za kolejną historię ociekającą krwią dziękuję: Wydawnictwo Oficynka.

sobota, 8 lipca 2017

"Metalowa burza"

Tytuł: Metalowa burza
Cykl: Armagedon (tom pierwszy)
Autor: Vladimir Wolff
Liczba stron: 441
Data wydania: 17 lutego 2016


"Nie należy odwracać głowy, kiedy zło panoszy się na świecie."

Każdego dnia wszechświat atakowany jest nienawiścią. Ludzie idą z lufą skierowanych do bliźnich, aby obudzić w nich swoją rację bytu. Aby ujednolicić świat według zasad grupy etnicznej. Nawet wtedy, kiedy jesteśmy bezstronni, nie powinniśmy bagatelizować konfliktów pomiędzy kilkoma stronami. Wtedy możemy cierpieć nawet my, niewinni ludzie, dostając rykoszetem w tył głowy.


     Zabójcza epidemia zbiera żniwa w Stanach Zjednoczonych. Od tego momentu życie amerykanów leży pod znakiem zapytania. Ale nie tylko oni zmagają się z ogromnym problemem. W noc z pierwszego na drugiego lipca, rozbijają się wszystkie tajne odrzutowce, przewożące głowy państw po spotkaniu G7 (i Rosji). Władimir Władimirowicz Putin swoje życie kończy na polskiej ziemi. Teraz wojnę o miano supermocarstwa toczy Polska i Turcja - czy to początek nowej ery?

Źródło
     Wolff śmiało pokazał swoją wersję przyszłości świata. Skupił się głównie na rozbójnikach XXIw. - bojownikach Państwa Islamskiego - przedstawiając ich plany, rozwój i, krótko mówiąc, życie. Widzimy własnymi oczami jak bardzo są brutalni, nieprzewidywalni i niebezpieczni. Tę "III wojnę światową" ukazuje z różnych punktów widzenia. Raz przenosimy się do polskich miast, raz do Grecjii czy Turcji. Cieszy fakt, że mamy widocznie zaznaczone miejsca akcji - nie trzeba się niepotrzebnie głowić i rozmyślać nad tym, który Abdul gdzie i kiedy toczył swoją wojnę. 

     Głównymi bohaterami, wokół których dość dużo się dzieje, są nasi rodacy. Trójka żołnierzy wysłanych na wywiad wojskowy w nieznane, niebezpieczne tereny. Każdy z nich jest inny, ale doskonale się dopełniają. Jeden uległ wypadkowi przed wysłaniem, drugi zaś zna doskonale arabski i języki podobne, wręcz te, którymi posługują się mniejszości. Nie ma żadnych zarzutów wobec ludzi wykreowanych przez autora. Są diabelnie zdolni, ale pamiętajcie, że zbytnia ufność nie popłaca...

     Przedstawienie świata w taki sposób, w jaki zrobił to Wolff kompletnie mnie zdziwiło. Tutaj akcja nie zwalnia, cały czas w tle słychać wystrzały z broni czy jęki rannych. Dodatkowo kto by pomyślał, że tak śmieszny kraj jak Polska może cokolwiek osiągnąć? A tu proszę, doskonały pomysł, aby stać się potęgą i połączyć siły zbrojne z rozpadającą się Ameryką. NATO traci rację bytu, a Polska piętrzy się ponad głowami Europejczyków. 

     Wydarzenia rozgrywają się, tak jak mówiłam, w różnych częściach świata - dotykamy sporów na lądzie, powietrzu i pomiędzy okrętami. Istna mieszaka wybuchowa, która spędza sen z powiek i szepcze "Czytaj mnie dalej, panie." Brakowało mi jednak trochę bardziej rozbudowanej akcji w centrum epidemii czy głębszego opisu. Uwielbiam tematy, które skupiają się wokół tychże tematów, a w tej pozycji czułam lekki niedosyt. Ale spokojnie, nie wszystko stracone! Poczekajcie na zakończenie, które zetnie was z nóg. 

Źródło
     Pomimo tego, że lektura mówi o (nie)pewnej przyszłości, trzeba mieć jakąś wiedzę na temat wojny/militariów i umiejętność łączenia faktów. Nie zawsze jest wskazane prosto, że czołg wyjeżdża zza rogu i atakują bohaterów z karabinów, a zasypywani jesteśmy nazwami. Leopardy, cekaemy, Blackhawky - dzieje się, oj dzieje. 

     Mimo tego, że to lektura dla bardziej obeznanych czytelników, warto po nią sięgnąć i zobaczyć jedną z kilkuset wersji rozwijania się obecnego świata. Każdy wie, że jakoś się skończy, ale nikt nie jest wstanie powiedzieć jak i dlaczego. Zobaczcie jak dwa państwa próbują ze sobą konkurować, a Rambo w trzech wcieleniach wtapia się w krąg ludzi żyjących na południu.

Za pokazania świata od innej strony dziękuję: Wydawnictwo WarBook

poniedziałek, 3 lipca 2017

[PRZEDPREMIEROWO] "Światło, które utraciliśmy"

Tytuł: Światło, które utraciliśmy
Autor: Jill Santopolo
Liczba stron: 351

Data wydania: 5 lipca 2017


"Niekiedy podejmujemy decyzje, które wydają się nam słuszne, ale później, z perspektywy czasu, uznajemy je za błędne. Inne nawet po wielu latach wciąż uważamy za trafne."

Ludzkie życie polega na podejmowaniu decyzji - ciągle tak postępujemy, a jest to rzecz często nieodwracalna. Kiedy dorastamy, zastanawiamy się nad naszymi wyborami, świadomymi lub nie. Czasami zdajemy sobie sprawę, że gdybyśmy postąpili inaczej, wszystko byłoby inne. Jednak nigdy nie zmądrzejemy i będziemy popełniać błędy... 


     11 września 2001roku - ten dzień pozostanie w pamięci każdego człowieka. To właśnie w ten tragiczny dzień, kiedy wieże WTC runęły, Gabe i Lucy zauważyli, że życie jest za bardzo delikatne, aby pozostać nudnym, szarym człowiekiem bez pasji. Po cudownych nocach i szerokich planach na przyszłość, Gabe postanawia wyjechać w poszukiwaniu inspiracji do miejsca, gdzie giną miliony ludzi. Jednak pozostawiona przez niego Lucy nadal trwała, jako wieczna muza...

Źródło
     Ta, z pozoru, schematyczna i przewidywalna książka kryje w sobie morze pytań, jak i łez. Pokazuje, że pomimo upływu czasu, niektóre wydarzenia pozostają w naszej pamięci i krążą po umyśle, nie dając duszy odpoczynku. Lucy i Gabe - na pozór idealna para, jednak wytwarzają w czytelniku burze uczuć, zresztą w sobie też. Ich historia pozostaje w pamięci na długo, dając przykład prawdziwej miłości. Czy wszystko jest takie proste, jak może się wydawać?

     Kiedy Gabe wyjeżdża na nieznany okres czasu, Lucy pozostaje w swoim ukochanym Nowym Jorku. Nie może jeść gofrów, które zawsze kupowała z ukochanym, nie chodzi do parku i "ich" restauracji. Zapomina o bożym świecie i nie może wytrzymać ze swoją psychiką. Aż w końcu spotyka kogoś, kto diametralnie zmienia jej życie i pokazuje, że niektóry potrafią spełniać nasze najskrytsze marzenia, lecz nie zatrą śladu po kimś, kto wgryzł się w serce. 

     Narratorką książki jest Lucy i zwraca się wprost do Gabriela. Opisuje mu wszystko co działo się od czasu, kiedy pierwszy ich serca zabiły we wspólnym rytmie. Zwraca uwagę na ważne szczegóły i emocje, które w niej zbierała jego obecność. Patrząc na ten aspekt, widzimy małe podobieństwo do Confess, gdzie książka była złożona z wielu wyznań. Tutaj jest to w mniejszej ilości, ale zawsze to coś, co podbije nasze serca. Pomimo takich opisów, nie znajdziemy wydarzeń "zbędnych", niepasujących do całej układanki. Wkłada w opowieść całą siebie dodając historii dodatkowego prawdopodobieństwa. Cała Ameryka oddycha ich powietrzem. 

     Każdy człowiek chce spełniać swoje marzenia, chociaż często są one nierealne. Światło, które utraciliśmy pokazuje ich siłę w różnych aspektach. Raz są to prośby błahe, przyziemne, związane z sercem, a raz wyimaginowane - typowe zachcianki. Wszystko dzieli się na pół i widać jak bardzo ludzie wpływają na nasze życie. Sądzę, że ta wzruszająca historia warta jest wszystkiego. Tak samo, jak miłość dwojga ludzi. 

Źródło
     Po lekturze skłonni jesteśmy do wielu refleksji - na temat swojego życia, jak i egzystencji innych, bliskich nam osób. Książka naucza, bawi, wzrusza i pokazuje wydarzenia zwykłych ludzi, których historia zaczęła się od masakrycznego wydarzenia, wstrząsającego sercami milionów istot na całym świecie. 

     Krótkie rozdziały, prostota i przesłanie, to na pewno słowa charakteryzujące tę pozycję. Jednak nie tylko to sprawia, że jest cudowna. Znajdujemy w niej wiele cytatów, które pasują do momentu - płyną one z ust Lucy i Gabe. Cytują oni chociażby ukochanego Shakespeare. Ta romantyczna historia z nutą dramatu nie da wam ukojenia na długo, tak samo jak wydarzenia wpływające na życie Luce. Znajdziecie w niej ciepło rodzinne, zaufanie, kłamstwo, zdradę i światło, które można utracić.

Za poznanie tej cudownej historii, dziękuję Wydawnictwu Otwarte.

sobota, 1 lipca 2017

"Z lajkomierza Fryderyki"

Tytuł: Z lajkomierza Fryderyki
Autor: Agnieszka Tyszka
Liczba stron: 146
Data wydania: 2017


"Tkajcie swe gobeliny... Niech nie braknie wam nigdy odwagi - tej drogocennej włóczki, której mocne sploty potrafią przetrwać niejedną nawałnicę."



Dziś nieco filozoficznie...






     Fryderyka i jej lajkomierz, to nic innego niż historia młodej blogerki, która wyjechała na wieś. Jej macocha, nazywana często Batmatką, całe dnie spędza w ogrodzie lub u gacków. Fika z mnóstwem wolnego czasu, poszukuje nowych stylizacji, a przy okazji rozwiązuje zagadkę Agaty i okolicznego cmentarza. Usiądźcie na łące w wianku z polnych kwiatów i zaczytajcie się w tę wiejską historię - nie tak oczywistą, jak może się wydawać.

Źródło
     Może nie uwierzycie jak trudno mi było zrozumieć sens i przesłanie tej książki... Szukałam w niej logicznego połączenia wydarzeń w fabule - mimo tego, że jakby nie patrzeć, autorka jest specjalistą do spraw lektur dla młodszych czytelników. Zrozumienie w moim przypadku szło bardzo topornie, aż w końcu mój umysł się rozjaśnił i nastał długo oczekiwany exodus.

     Naszą główną bohaterką jest Fryderyka, mieszkająca od niedawna w starym, zrujnowanym pałacu. Jest to dziecko XXIw prowadzące bloga i walczące o chwilę wybicia z tłumu bogatych koleżanek. Dnie spędza na pomocy pasierbicy i szukaniu nowych pomysłów na stylizacje modowe, które z czasem rosną w siłę i dają jej większy rozgłos. A wydawało się, że życie w dziurze zabitej dechami jest takie nudne...

     Książka kryje tajemnicę pewnego cmentarza, a dokładniej grobu... Mamy tutaj smaczek dla miłośników wątku historycznego. Za magiczną kulą i bramą do olśniewającej oranżerii, dzieją się dziwne wydarzenia, które swoje korzenie mają jeszcze kilkadziesiąt lat przed rozgrywającą się aktualnie akcją. Ten aspekt bardzo mnie zainteresował, gdyż w późniejszym czasie pojawia się pewna starsza pani - Ulrike - i to ona daje nam dodatkowe informacje w związku z małą miejscowością. Jak rozwiną się te relacje polsko-niemieckie?

     Wracając do tajemniczego przesłania - zacznijmy od początku, wróćmy do lekcji polskiego i złotej myśli na początku wpisu... Metaforycznie można uznać, że chodzi tutaj o porównanie życia do tkania gobelinów. Gobeliny, jak to pewnie wiadomo, są z czegoś utkane. Należy jak najwięcej zapamiętywać z naszego ulotnego życia i pokazywać to następnym pokoleniom - właśnie przez nić egzystencjalną, cechującą się ogromną trwałością. Fryderyka, jak wcześniej mówiłam, prowadzi bloga. Co prawda jest on o modzie, ale pokazuje obecne trendy i miejsce, gdzie mieszka. Ulrike również podtrzymuje rodzinne tradycje i dzieli się tym z innymi. Oczywiście takich przykładów może być więcej...

Źródło
     Pokazywanie wydarzeń rozgrywających się wokół trzech różnych bohaterów jest bardzo trafne. W jednej chwili widzimy co robi Fryderyka, a w drugiej poznajemy zwyczaje i rodzinę starszej Pani. Postacie są przyjazne czytelnikowi i nie da się ich nie lubić.

     Z lajkomierza Fryderyki to dość lekka książka dla młodszych czytelników. Opowiada historię dziewczyny, która żyje w naszych czasach, jednak w trochę innym środowisku. W otoczeniu, które dla wielu z nas nie jest znane. Są w niej pewnego rodzaju przygody, duchy i wieczne rozmyślania Fryderyki. Sądzę, że aby nie wpaść w filozofie, należy czytać ją jako oderwane od całości opowieści o życiu na wsi i wspomnieniach, które nigdy nie odchodzą...

|konkurs|
Za pobudzenie szarych komórek i rozmyślanie nad przesłaniem, dziękuję Wydawnictwu Akapit Press