sobota, 24 czerwca 2017

"Alvethor. Białe miejsce"

Tytuł: Alvethor. Białe miejsce
Autor: Magdalena Kałużyńska
Liczba stron: 284
Data wydania: 24 listopada 2014

"Idąc tym korytarzem, nie patrz pod nogi, bo sufit jest i ściany, lecz nie ma podłogi..."

Totalna psychoza, chociaż bez pomocy jakichkolwiek leków psychotropowych. Omamy - nie tylko słuchowe, ale i wzrokowe. Tak bardzo kusi spojrzeć w dół. Chociaż delikatnie. Kontem oka. Jedną gałką, drugą. Czarna dziura i ciemność... Gdzie jest podłoga, czy my spadamy...?

                     OSTRZEŻENIE: Dziś będzie bardzo brutalnie, dosadnie i rozwlekle.

     Każdy z nas żyje w białym miejscu - bardziej lub mniej stąpając po ziemi. Jednak kiedy nadchodzi chwila zagrożenia, strażnicy biją o alarm i wyznaczają nowych rekrutów, broniących czterowymiarową przestrzeń. Używają tego, co mają pod ręką. Próbują walczyć z nieznanymi i niezidentyfikowanymi istotami - rezydentami. Każdy może być zagrożony, nikt nie jest bezpieczny. 

Źródło
     Czego oczekiwałam, sięgając po tę książkę? Horroru rodem spod pióra Kinga, który zostaje w pamięci na długo i straszy na każdej stronie. A co dostałam? Potok krwi, wnętrzności i niezrozumiałych słów. Czym jest ta cholerna "Kwantyfikacja tezy" i inne twierdzenia rodem z encyklopedii? - to pytanie siedziało mi w głowie dość długo, aż w końcu kompletnie nasączyło się czarną breją, która zawierała DNA gatunków dawno wymarłych. I nagle wszystko zyskało sens.

     Alvethor to pozycja bardzo przemyślana i dopracowana. Ani nie jest zbyt przesadzona (chociaż momentami miałam takie przeczucie), ani niczego jej nie brakuje. Wydarzenia w niej opisane, kiedy przykładowo fryzjer zabijał nożyczkami przechodnia, gdyż "śmierdział", nie były straszne, ale wręcz OHYDNE. W moim przypadku morderstwa to temat rzeka, ale w tym wypadku kompletnie wyżarło mi to mózg. Chwilowo żołądek żądał przerwy i krzyczał, że zaraz zwróci to, co pochłonął dwie godziny wcześniej. Autorko, jak ty to robisz, że nawet najwytrwalsi czytelnicy potrafią się zawahać, czy czytać następne zdanie?

     Wszystko zaczyna się bardzo "smacznie" i interesująco. Mężczyzna w postrzępionych ubraniach podpala się w bogatym apartamencie ze starych magazynów, siedząc na górze śmieci z mieszkania. Podarte papiery, porąbane drzwi, biurko i... nowa zagadka dla patologów. Istota-rezydent czyha na każdym rogu, by znaleźć sobie nową ofiarę. Raz objawia się z głową rekina, raz z ogonem krokodyla. Zasadnicze pytanie - skąd one się biorą i jakie są ich zamiary? Wszystko wychodzi w praniu, cierpliwości. 

     Jednym z rekrutów jest ów fryzjer z nożyczkami w ręku. Trafia do szpitala psychiatrycznego, który specjalizuje się w dziwnych i niespotykanych przypadkach. W takich chorych przypadkach obraca się dyrektor Łazarz, zwany przez rekruta człowiekiem-łazarzem. Bardzo podobał mi się ten pomysł ze szpitalem, izolatką i kostnicą. W rozmowie z chorym i lekarzem można wyciągnąć wiele informacji, które rozwiewają mgłę na umyśle. 

     Realności tej pozycji dodaje fakt, że prawdziwi, żywi ludzie udzielili swoich nazwisk, aby autorka mogła przedstawić ich w powieści. Czy byli zadowoleni z efektów, które uzyskano? Czy przeżyją wraz z dziwnym głosem, który każe im zabijać i niszczyć potencjalne zagrożenie, które wyczują? (Zmysł węchu przypomina tutaj trochę motyw z Pachnidła, jednak w tym przypadku opisanie jest to dużo lepiej.)

Źródło
     Książka jest dla bardzo cierpliwych czytelników o mocnych nerwach. Nie prześpicie niejednej nocy, a ściany i przechodnie okażą się waszym największym koszmarem. Minusem, który odrobinę mi przeszkadzał, kiedy próbowałam się "rozkręcić", to dość długie, obszerne rozdziały. Ale jak wiadomo, wszystkim nie da się dogodzić. Prócz tego, wymaga ona ogromnego skupienia, a to wszystko z racji licznych wspomnień, które mylą się z teraźniejszością. Można by to jakoś inaczej rozmieścić.

     Kałużyńska pokazała, że kobieta też umie napisać coś sensownego i opływającego krwią. Idealnie wpasowuje się w termin "horror", dynamizuje dialogami oraz ciekawymi wydarzeniami, które wymagają pewnego logicznego myślenia. Kończy się niespodziewanie, czuć lekki niedosyt, który każe od razu zabrać się za kolejną część. A jej recenzja już niedługo na blogu.

Za kąpiel w krwawej brei dziękuję Wydawnictwu Oficynka
Zdjęcia pochodzą z sesji promocyjnej kontynuacji powyższej powieści.

1 komentarz:

  1. Szczerze mówiąc nie jestem fanką ohydnych scen, ani w książkach, ani w filmach, ale Twój opis nawet mnie zachęcił ;) Autorka musi mieć naprawdę wielkie talent, skoro potrafi zrobić coś takiego z nawet najtrwalszymi czytelnikami.


    Mój blog!

    OdpowiedzUsuń